Młody mężczyzna przyklęknął na kocich łbach. Wyciągną rękę i
ujął w dwa palce zniszczony kawałek jakiegoś materiału. Zamknął go w dłoni i
zamknął oczy. Pod powiekami zaczął mu kształtować się obraz młodej, pięknej
kobiety. Długie blond włosy. Gładka płeć. Wąskie wargi wykrzywiły się w
drapieżnym grymasie.
-Mam cię.- Warknął. Ruszył szybkim krokiem ku wąskiej
uliczce, a tym samym ku restauracji, kręcąc między palcami swój nieodłączny
sztylet. Kiedy otworzył drzwi, w pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
Beznamiętnym spojrzeniem przebiegł po zebranych, aż wreszcie znalazł tą, którą
szukał. Skierował się ku dziewczynie. Siedziała wraz z dwójką mężczyzn- jeden
mimo swej masywnej postury wydawał się łagodny niczym baranek, drugiego twarz
skryta była w cieniu, więc trudno byłoby mówić cokolwiek na jego temat.
Bez zbytnich ceregieli Ezechiel dosiadł się do ich stolika z
ironicznym uśmiechem i nachylił do dziewczyny.
-A teraz, moja droga Car, wyjdziesz grzecznie ze mną z tego
zacnego przybytku.
Nieznajoma przełknęła ślinę, odsuwając jak najdalej mogła od
Rakasaszy.
-Po co?
Ten zachichotał cicho i przejechał długim palcem po płaskiej
stronie ostrza.
-Powiedzmy, że twój brat cię szuka.
Na jej twarzy odbiło się zaskoczenie. Ezechiel prychnął z
niecierpliwością i podniósł się od stołu.
-Albo wyjdziesz za pięć minut po dobroci, albo wrócę po
ciebie, a wtedy może być nieprzyjemnie.
Wyszedł i oparł się plecami o ścianę, czyszcząc sobie
paznokcie sztyletem. Drzwi nareszcie otwarły się...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz