Cathérin Thibaut
Imię : Cathérin
Nazwisko : Thibaut
Ranga : Mieszkaniec
Rasa : Demon Wody
Klasa : Iluzjonista
Charakter : Neutralny
Miejsce zamieszkania : Laguna
Patron : Patron niebiańskiego smoka
Wiek : 23 Lata
Urodziny : 1 marca
Partner : -
Właściciel:Jang /Park GeunCheo
Opis:
Ludzie już tak mają, że próbują przestrzegać innych na
podstawie swoich błędów.
"Ucz się na błędach", te słowa chyba każdy zna.
Tak więc, w wielkiej szlachetności serc, snują innym wywody na temat błędów i
własnych doświadczeń, chcąc ustrzec ich przed tym samym. Niestety w tym
wszystkim brakuje czegoś bardzo istotnego. Nauczamy innych, a sami nie uczymy
się na własnych błędach. Brniemy ciągle w to samo, jak ćma do płomienia
świecy...
Tyle razy obiecywałam sobie zmianę; obiecywałam sobie, że
nie popełnię już tych samych błędów. A dziś... Znów. Za każdym razem co raz
gorzej.
Czy mam prawo udzielać rad innym, jeśli sama nie potrafię z
nich korzystać?
Cóż... Może chociaż oni będą potrafili z nich skorzystać?
Historia :
Bieg. Szybko, szybciej! Upadek. Wstać, podnieść się, biec,
uciekać! Zapach krwi i palonych ciał brutalnie wdziera się w nozdrza, dusi,
mdli. Szybko, szybciej! Strach paraliżuje, zaciska krtań, mąci w głowie. Żar
bije od płonących chat, słychać trzask belek, dach zapada się. Gorące iskry
uderzają w twarz, piętnując bólem. Potknięcie, upadek, wstrząs, chwila szoku i
znów bieg. Szybko, szybciej! Las kołysze biodrami, uwodząc zielenią. Chodź, tu
ci będzie dobrze! Ukołyszemy cię... Szarpnięcie, świat wiruje feerią barw,
zimne oczy spoglądają z wyrzutem ze zmasakrowanej twarzy. Żołądek skręca się
boleśnie, gorycz i żółć na ustach, oczy łzawią od dymu, w piersi narasta krzyk.
Odejdźcie, precz! Kojąca zieleń. Już niedaleko. Szybko, szybciej! Śmierć krzywi
usta w ironicznym grymasie, opada powoli
na pogorzelisko. Idź, dziecko! Cicho, ciszej...
***
Cathérin wbiegła do lasu. Przed zamglonymi oczami przesuwały
się makabryczne obrazy: wnętrzności porozwlekane po całym podwórku, kałuże krwi
błyszczące szkarłatnym okiem, martwe spojrzenia i usta zastygłe w ostatnim,
śmiertelnym uśmiechu. Okrwawiony pręgierz z przywiązanym do niego kawałem
mięsa, który kiedyś był kowalem, na co wskazywało jedynie poszarpane ubranie i
leżący nieopodal miecz. Jej ciałem znów szarpnęły torsje, lecz już nie miała
czym zwracać. Oparła się ciężko o pobliską olchę, po chwili ruszyła dalej. Igły
świerków boleśnie raniły jej stopy, potykała się co chwila o wystające
korzenie. Gałęzie złośliwie chwytały jej długie, ciemne włosy, a ubranie -
połatane łachmany, przewiązane rzemykiem i brudna, czarna peleryna - zaczepiały
się o ciernie i zatrzymywały ją. Nie zwracała na to uwagi, chciała tylko jak
najszybciej uciec od wioski i tych wszystkich obrazów, które teraz wydawały się
koszmarnym niekończącym się snem. Weszła między paprocie i wpadła w chowające
się pod nimi krzewy jeżyn, a jakiś pęd owinął jej się wokół kostki. Runęła na
ziemię, raniąc sobie boleśnie ręce o kolce. Ze złością odwinęła pęd i ujrzała
paskudne otarcie. Stanęła na zranionej stopie i syknęła z bólu. Kuśtykając
niezgrabnie, zagłębiała się w las...
Powoli zapadał zmierzch. Noc szybko ją zaskoczyła. Z
niepokojem wsłuchiwała się w pohukiwania sów i głośny trzepot skrzydeł jakiegoś
stworzenia. Wiedziała, jakie niebezpieczeństwa czyhają na nią nocą, dlatego nie
chciała się zatrzymywać. Ryzykowała jednak, że wpadnie do jakiegoś wilczego
dołu lub innej pułapki, zastawionej przez myśliwych, którzy już nigdy nie
zapolują... Cathérin widziała jeszcze nienaturalną poświatę, sączącą się z wioski.
Dreszcz przeszedł jej po kręgosłupie. Podniosła kij leżący nieopodal i badając
przed sobą drogę, ruszyła dalej...
Ostrożnie stawiała stopy, nasłuchiwała. Szelest. Szorstki
materiał ociera się o wrażliwą skórę. Oczy pieką, łzy zmęczenia i rozgoryczenia
zbierają się pod powiekami. Materiał szeleści tak pięknie. Drzewa szepcą
kołysankę, zwodzą jedwabistym głosem.
- Witaj, królu olch... - szepnęła, by dodać sobie otuchy. Po
chwili zobaczyła maleńki, jasny punkcik w głębi lasu. Zmęczenie natarło ze
zdwojoną mocą, otumaniło umysł, przytępiło jasność myślenia. Nie pomyślała
nawet, czy obozujący mogą być niebezpieczni. Chciała jak najszybciej dotrzeć do
światła, ogrzać się, zapomnieć o przenikającym do szpiku kości chłodzie.
Zbliżyła się. Coraz wyraźniej słyszała głosy i czuła zapach smażonego mięsa.
Ludzie przy ognisku śmiali się głośno, zapewne pili wino i ucztowali. Była już
całkiem blisko, kiedy pod jej stopą pękła z głośnym trzaskiem gałąź. Rozmowy
umilkły. Dziewczyna zamarła. Jeden z ludzi podniósł się i wyciągnął długi
miecz, błyszczący..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz