Z całych sił starałam się nie robić niepotrzebnego hałasu,
ale echo w pustym korytarzu strasznie się niosło. Oliwy do ognia dolewały moje
botki na kilkucentymetrowych obcasach, które, przy każdym spotkaniu z betonowym
podłożem, niemiłosiernie stukały. Słowo daję, prawdopodobnie wcisnęli mi je
tylko po to, aby uniknąć sytuacji w jakiej się teraz znajdowałam, a mianowicie
wychodzenia na własną rękę na zewnątrz.
Mój słuch nie był
aż tak wyczulony, więc jak zostałam przyciśnięta do zimnej ściany, pierwszym
odruchem było krzyknięcie, jednak zanim wydobył się ze mnie jakikolwiek dźwięk,
Blan zasłonił mi usta ręką.
Od strony, z
której szliśmy przez mienione osiem minut, usłyszałam kroki. Spięłam się lekko
i zadrżałam, nie będąc do końca pewna, czy było to ze strachu, czy z powodu
zimnej ściany, którą podpierałam plecami. Jednak jedno wiedziałam - jeśli ktoś
nas teraz nakryje - nie tylko ja będę miała problemy, ale także Chris.
- Stary, nikogo
tam nie ma - usłyszałam stłumiony głos.
- Jesteś pewien?
Dałbym sobie rękę uciąć, że słyszałem kroki - spierał się ktoś.
- To pewnie myszy
- wzdrygnęłam się na te ostatnie słowo. Nie należałam do fanklubu gryzoni. -
Chodź, strasznie tu zimno.
Jeszcze przez
kilka sekund nasłuchiwaliśmy oddalających się kroków, a kiedy na dobre ucichły,
odetchnęliśmy z ulgą.
- Mało brakowało -
wyszeptałam, kładąc rękę na sercu, jakby od tego gestu miało się uspokoić.
- Pomysł z
wychodzeniem był niewiarygodnie głupi - skrzywił się Blan, łapiąc mnie za rękę.
- Nieprawda! - od
razu zaprotestowałam. - Siedzę zamknięta od ponad dwóch tygodni. Wiesz, że mam
klaustrofobię?
- Nie masz -
popatrzył się na mnie z lekkim rozbawieniem, otwierając drzwi prowadzące na
zewnątrz.
Przewróciłam
oczami.
- No dobra, nie
mam, ale to nie zmienia faktu, że to potworne. Jestem uwięziona jak małpka w
klatce.
- Przykro mi, że
tak to odbierasz - wyszeptał cicho.
Ogarnęła mną
złość. A niby jak miałam to odebrać?! Zostałam odcięta od świata na kilkanaście
długich dni. I, Och Boże, postanowiłam jednak przemilczeć moje przemyślenia, nie
chcąc wszczynać kolejnej kłótni.
Wychodząc na
zewnątrz, odetchnęłam świeżym powietrzem. Nareszcie mogłam wyjść. Co prawda,
pod osłoną nocy i w ukryciu, ale to jednak zawsze coś. Spojrzałam w górę. Niebo
miało kolor przyćmionego fioletu, nie było na nim ani jednej gwiazdy. Był to
dosyć dziwny widok, jednak od początku podejrzewałam, że wszystko tutaj nie
jest normalne.
- O czym myślisz?
- zagadnął Blan, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- O widokach -
odparłam zgodnie z prawdą. - Wszystko tutaj jest takie inne.
- To prawda -
zgodził się. - Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w twoim świecie, byłem
autentycznie zdziwiony.
Te jego twój świat
było wypowiedziane dziwnym tonem, jakby z odrazą. Odrobinę uraził mnie jego
ton.
- Kiedy po raz
pierwszy trafiłeś do „mojego świata”? - nakreśliłam w powietrzu cudzysłów, co,
jak zauważyłam, dało mu odrobinę do myślenia.
Na chwilę zapadła
cisza.
- Kilkanaście lat
temu - odpowiedział z lekkim grymasem, na co uniosłam brew. Miałam dziwne
wrażenie, że te pytanie nie bardzo mu się spodobało.
- No to wiele
zapamiętałeś - przewracanie oczami powoli wchodziło mi w nawyk. - Gdzie
idziemy? - spytałam, coraz bardziej ciekawa.
- W miejsce, które
lubię odwiedzać - uśmiechnął się lekko.
Im dalej szliśmy,
tym bardziej robiło się ciemno. Spowodowane to było nieco ubogim rządkiem lamp,
który kończył się zaledwie kilkanaście metrów od głównej nawy. Dookoła było
naprawdę upiornie, a gałęzie bezlistnych drzew tylko potęgowało te stwierdzenie.
Gdy doszliśmy do punktu, w którym kończyła się główna ścieżka, Blan ruchem ręki
kazał mi skręcić w prawo. Początkowo zgodziłam się bez szemrania, jednak
spostrzegłszy przede mną ciemny las, stanęłam jak wryta.
- Spokojnie - Blan
dostrzegł zmianę w mojej postawie. Położył rękę na moich ramionach, zapewne
mając nadzieję, że ten gest mnie uspokoi.
- Ale... ja -
wyznałam, przymykając powieki. Oczywiście chodziłam do nich, nawet często
biegałam przez las, jednak cząstka mnie zawsze chciała wiać stamtąd, gdzie
pieprz rośnie. Ten tutaj wyglądał wyjątkowo przerażająco.
- Wiem - odparł z
pewnością w głosie. - W Podziemiu wszyscy się ich boją. Podobno lasy kryją w
sobie złe duchy.
- To po kiego mnie
tutaj przyprowadziłeś? - przez ten cały czas byłam do niego odwrócona plecami,
lecz teraz postanowiłam stanąć z nim twarzą w twarz.
Nie wiem, co
wyczytał z wyrazu mojej twarzy, ale to coś sprawiło, że zaśmiał się cicho.
- Kim, chyba nie
wierzysz w te bzdury? - w jego oczach tańczyły radosne ogniki. - Chcę ci
pokazać miejsce, gdzie będziesz absolutnie sama. Jesteś w Podziemiu dopiero
kilka dni, a na dodatek nie udzielałaś się towarzysko. Wkrótce to się zmieni, a
wtedy zobaczysz, że tutaj definicja prywatności w ogóle nie istnieje. Można
powiedzieć, że wszyscy za tobą łażą i to dosłownie. A ten las - wskazał w
kierunku drzew - jest miejscem, którego nikt nie odważy się odwiedzić.
Nadal miałam
pewności, jednak pozwoliłam Blan się prowadzić.
W lesie było
zimniej, niż się spodziewałam. Konary drzew, pod wpływem wiatru, wydawały
nieprzyjemny odgłos. Z przestrachem oglądałam się dookoła, w myślach licząc
sekundy, które spędziłam pośród drzew. Kiedy doszłam do 434, spostrzegłam, że
robi się ich coraz mniej i, ku mojej radości, kończył się las.
Weszliśmy na
polanę. Niby nic wielkiego, ale poczułam się jakoś inaczej, jakbym była...
bezpieczna. To był odmienny stan od tego, który przeżywałam przez mienione
tygodnie. Nie wiem, czy to dzięki zapewnieniom Blan, że nikt tutaj nie
przychodzi, czy może podświadomie też o tym wiedziałam. Było tak spokojnie, a
idealną ciszę zakłócał tylko szum rzeki płynącej nieopodal.
- Tutaj jest
pięknie - wyszeptałam, całkowicie oczarowana. Rozejrzałam się, a mój wzrok
przykuł widok nieopodal. Spostrzegłam wysoki budynek, charakteryzowany na
średniowieczne zamki. Przygaszone światła paliły się w malutkich okienkach.
Byłam pewna, że żółta poświata nie brała się z żarówki. - Co to za miejsce? -
wskazałam ręką budowlę, którą byłam absolutnie oczarowana.
Ku mojemu
zdziwieniu i, po części, zirytowaniu, Blan prychnął pod nosem, jakbym była
szurnięta.
- To jest zamek .Przez
cały czas w nim byłaś.
Zatkało mnie.
- Nie, to nie
możliwe... - z bliska budowla wyglądała, jakby była owiana mroczną tajemnicą,
wręcz wyjęta z horroru. Tutaj natomiast widziałam miły dla oka zamek z dawnych
czasów. Do pełnego wrażenia przydałby się tylko most zwodzony.
- Widzimy tylko
to, co chcemy widzieć - mruknął cicho, jakby odczytując moje myśli. - Kiedy w
końcu zrozumiesz, że Jell nie ma złych zamiarów, tylko chce ci pomóc?
- Pomóc mi?! -
zapytałam z niedowierzaniem, podnosząc głos. - Więzienie mnie nazywasz pomocą?
Czyś ty postradał rozum?
- Jell ma
niecodzienne metody budowania więzi z innymi, to fakt, ale...
Nie pozwoliłam mu
skończyć.
- A jakie są twoje
metody budowania tej więzi? Dożylne podawanie środka niewiadomego pochodzenia w
celu uśpienia?
Pożałowałam tych
słów w chwili, w której tylko je wypowiedziałam. Zobaczywszy wyraz twarzy Blana,
na której malował się niemal fizyczny ból, westchnęłam zrezygnowana i spuściłam
wzrok. Wiedziałam, że żałował tego, co mi zrobił, jednak ja mimo to musiałam
palnąć swoje. Do cholery, czy ja się nigdy nie nauczę trzymać języka za zębami?
- Przepraszam -
mruknęłam, próbując się wytłumaczyć. - To nie miało tak zabrzmieć.
- Oboje wiemy, że
miało- niepewnie podniosłam wzrok. Jego ciemne oczy w ułamku sekundy znalazły
moje. - Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie to, jak cię potraktowałem.
- Mam jedno
pytanie - zaczęłam, starając się brzmieć pewnie, co nie do końca mi wychodziło.
- Wtedy, w lesie powiedziałaś coś, czego do końca nie zrozumiałam... - polecił
abym kontynuowała. - Powiedziałeś, że myślałeś, iż się tego nigdy nie
doczekasz. Domyślam się, że chodziło ci o moje zachowanie, ale co konkretnie
miałeś na myśli?
Zdziwiło mnie to,
że nawet nie musiał myśleć nad odpowiedzią, nawet wiedział, o jaki moment
dokładnie mi chodziło.
- Od dni, w którym
ciebie poznałem, obserwowałem cię. Nie dosłownie, ale zwracałem uwagę na twoje
zachowanie. Zauważyłem, że wszystkich traktujesz z rezerwą, jakbyś bała się, że
każdy knuje spisek za twoimi plecami - uśmiechnął się lekko. - Ale jednocześnie
ufałaś każdym na słowo, co, według mnie, było absolutnie sprzeczne z twoją logiką.
Na przykład weźmy mnie : dałaś się zaprowadzić w sam środek ciemnego lasu,
niemal w środku nocy. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że jesteś taka... -
urwał, jakby szukał odpowiedniego słowa.
- Głupia? -
podpowiedziałam.
- Nie, raczej
oryginalna - popatrzył na mnie z czułością.
- Wow -
podsumowałam, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
- Musisz zgodzić
się na te szkolenie, Blair - zaskoczył mnie nagłą zmianą tematu, ale i
zdenerwował.
- Nie ma mowy -
pokręciłam głową. Już chciał coś dodać, ale go uprzedziłam. - Nie ma mowy, po
prostu nie. Nie chcę się z tobą kłócić Blan, więc proszę, nie utrudniaj mi
tego.
Chyba wiedział, że
w tej sprawie ze mną nie wygra, dlatego, co prawda niechętnie, ale odpuścił.
- Chodź. Zapewne
jest już po północy. Musisz się wyspać.
Chwycił mnie za
rękę i poprowadził z powrotem do zamku. Po raz kolejny idąc przez ten las, już
się nie bałam.
Po niespełna
dziesięciu minutach byliśmy już na drugim piętrze, przed moim pokojem. Wbrew
moich obawom, droga powrotna okazała się prosta. Nie natknęliśmy się na żadnego
strażnika, zapewne wszyscy byli zajęci czymś innym.
Delikatnie
otworzyłam drzwi, po czym ostatni raz odwróciłam się do Blana.
- Dobranoc, Blair
- delikatnie chwycił mnie za podbródek i na ułamek sekundy złączył nasze usta.
Zanim zdążyłam się otrząsnąć, odwrócił się na pięcie, idąc w przeciwnym
kierunku.
- Słodkich snów -
rzucił przez ramię z tajemniczym uśmieszkiem.
- Nawzajem -
wyszeptałam, kiedy już znalazłam się w pokoju.
Następny dzień
zaczął się koszmarnie. Nim się porządnie wybudziłam, do mojego pokoju zastukała
kobieta, której znikąd nie kojarzyłam i bez słowa wręczyła mi zgiętą karteczkę.
Rozłożyłam ją, a moim oczom ukazał się wyjątkowo schludny charakter pisma.
Kiedy już będziesz gotowa,
proszę, przyjdź do mnie.
Ufam, że sama trafisz.
Władca : Blan
Kilkanaście minut
później szłam w dobrze znanym mi kierunku, próbując uspokoić swoje galopujące
serce. Na próżno. Będąc przed gabinetem, wzięłam głęboki wdech, po czym
zapukałam i, nie czekając na odpowiedź, weszłam do środka.
Od mojej ostatniej
wizyty nic się nie zmieniło, no może z jednym warunkiem. W pomieszczeniu oprócz
mojej babci była jeszcze jedna osoba. Zaalarmowane moim przyjściem, obie
kobiety, odwróciły się. W ułamku sekundy zostałam zmierzona zimnym wzrokiem
przez dziewczynę, która, po dokładnym przyjrzeniu, nie mogła być wiele starsza
ode mnie.
- Blair, Jell,
poznajcie się.
- Oczywiście, Wasza Wysokość - skinęła
uprzejmie Jell.
Wściekłość aż we mnie buzowała. W tym momencie nie panowałam
nad sobą. - Myślę, że wyraziłam się dość jasno: Nie. Chcę. Żadnego. Szkolenia.
Mam przeliterować?!
Twarz Olivii
drgnęła - zapewne nie spodziewała się takie reakcji - natomiast szczęka Jell
prawie że dyndała przy jej kostkach. Podejrzewałam, że dziewczyna się zdziwiła
moją chamską odzywką, zwłaszcza, iż nie trudno zauważyć, że traktuje Jell z
szacunkiem.
- Siadaj, Blair - Jell
starała się zachować zimną krew, jednak wyczułam w jej poleceniu groźbę.
Posłusznie zajęłam miejsce niedaleko Jell, przyznając sama przed sobą, że
posunęłam się odrobinę za daleko. - Nie będę tego dłużej tolerowała, moja droga
panno. Twoje zachowanie jest poniżej wszelkiej normy. Ja cię nie proszę o
udział w tym szkoleniu, ja ci rozkazuję, zrozumiano?
Prychnęłam pod
nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz