Zaczynało powoli zmierzchać. Gabriel obudził się i usiadł na starym materacu. Rozejrzał się dookoła i dopiero teraz dostrzegł w jakim syfie się znalazł. Wszędzie walały się odłamki kamieni i desek pokryte ziemią i toną kurzu. Dach był w połowie zawalony tak samo jak jedna ze ścian. W rogu stała kanapa, albo przynajmniej tak mu się wydawało, bo była w tak opłakanym stanie, że aż trudno było stwierdzić co to jest. Materac na którym spędził ostatnie parę godzin był cały podziurawiony, a z paru miejsc wystawały nawet sprężyny.
Gabriel wstał i otrzepał płaszcz z brudu po czym wyszedł z domu przesiąkniętego zapachem stęchlizny i spróchniałego drewna. Z ulgą zaczerpnął świeżego powietrza i skierował się w stronę miasta.
W lesie było już ciemno, bo gęste korony drzew uniemożliwiały przedostanie się promieniom słonecznym bliżej ziemi. Na drzewach ani jeden ptak nie uwijał się plotąc gniazdo, albo zanosząc młodym jedzenie. Żadne zwierzę nie biegało pomiędzy pniami drzew. Okolica wydawała się jakby opuszczona. W tak ponurym miejscu czyhały chyba tylko potwory i inne nieprzyjazne istoty. Ciemne cienie wiły się na zimnej ziemi pokrytej grubą warstwą uschniętych, brązowych liści i czarnej mokrej ziemi. Mężczyzna nie czuł jednak lęku ani niepewności, bo przed czym? Czyżby sam nie należał do tych ciemnych istot? Uciekał przed słońcem, żył tylko w nocy, zabijał... To czyniło go podobnym do tych nich.
Po kilkunastu minutach wyszedł z lasu. Stał teraz na żwirowanej drodze po której przechadzało się paru ludzi, którzy wracali do domów lub wręcz przeciwnie-wychodzili z nich by cieszyć się urokami wieczora i nadchodzącej nocy. Gabriel idąc za ich przykładem ruszył w stronę gmachu karczmy. Szedł powolnym i leniwym krokiem, więc zanim się tam znalazł, słońce zdążyło już całkiem zajść i ustąpić miejsca księżycowi. Dopiero teraz Gabriel mógł wyjść z cienia rzucanego przez drzewa i zabudowania.
Już parę metrów przed karczmą dało się słyszeć liczne głosy, rozmowy, śmiechy i muzykę, Gdy mężczyzna wszedł do środka uderzyło w niego ciepło i zapach piwa, potu i ludzi. Rozejrzał się po wnętrzu. Wodził wzrokiem po ludziach tłoczących się przy stolikach. Niektórzy jedli późną kolację, pili, rozmawiali i żartowali. Na parkiecie obracało się w rytmie muzyki granej przez paru rybałtów kilka par. Kelnerki zgrabnie lawirowały między stolikami roznosząc zamówienia. Przy barze było jeszcze więcej osób stojących w kolejce po piwo lub już je powoli sączących.
Gabriel przesunął wzrokiem po wszystkich jeszcze raz i spostrzegł przy ladzie kobietę, którą tak dobrze znał...Wślizgnął się do środka, zauważony tylko przez paru ludzi znajdujących się bliżej wejścia lub jeszcze nie do końca pijanych. Skierował się do stolika najbardziej ukrytego w cieniu i stojącego w rogu. Usiadł na drewnianym krześle i przyglądał się dziewczynie. Z zamyślenia wyrwała go kelnerka pytająca się czy chce coś zamówić. Nie siląc się na uprzejmości warknął, że niczego nie chce i na nowo zaczął rozmyślać.
Chciał podejść do Xarabelli, porozmawiać, może coś wyjaśnić, ale nie chciał się narzucać... Och, po swoim czynie to wytłumaczenie brzmiało tak niedorzecznie, że aż pokręcił głową. Może po prostu bał się jej reakcji, albo...Tysiące różnych wytłumaczeń krążyło mu po głowie. Jednak lata przesiedziane w samotności dały się teraz we znaki. Nie umiał normalnie funkcjonować w ludzkim świecie i współżyć z innymi istotami. Nie umiał wyrażać uczuć, rozmawiać, śmiać się i bawić-tak dawno tego nie robił,że zapomniał jak to jest, a może nie chciał pamiętać? Może życie samotnika mu odpowiadało? Może nie chciał żeby było inaczej?
Z drugiej strony, od spotkania Xarabelli coś się w nim zmieniło. Jakby cząstka starego Gabriela-Gabriela Belmont 'a nie Draculi- obudziła się do życia i powoli rozkwitała w środku, nie mogąc się jednak przebić przez tą skorupę i dostać się do skamieniałego serca by je ożywić.
Mężczyzna bił się z myślami i w końcu jednak zdecydował się do niej podejść. Stanął za nią i siląc się na naturalny ton głosu powiedział:
-Piękny dziś wieczór nie sądzisz?-kobieta odwróciła się w jego stronę. Zobaczył zdziwienie na jej twarzy i jeszcze coś... ulgę, cień radości?
-Jednak na dworze jest jeszcze piękniej... Bez tego całego hałasu i nieświeżego zapachu.-widząc, że dziewczyna jest trochę niepewna, przestał grać i udawać i rzekł poważnym głosem,
-Chciałbym z tobą porozmawiać...-wyciągnął w jej stronę rękę, którą uchwyciła i pociągnął ku wyjściu.
Gdy znaleźli się na zewnątrz puścił jej dłoń. Odeszli jeszcze kawałek od karczmy tak, że już prawie nie było słychać gwaru dochodzącego ze środka. Stali tak chwilę w ciszy, którą po przerwała Xarabella.
-O czym chciałbyś ze mną rozmawiać?
Gabriel odwrócił się w jej stronę i podszedł kawałek. Westchnął cicho i chwycił pasemko jej długich włosów, które zaczął owijać sobie wokół palca. Nie patrząc na nią powiedział.
-Chciałem cię przeprosić-puścił jej włosy i dopiero teraz spojrzał w oczy.
-Za co?-zapytała lekko zdziwiona.
-Za wszystko....-lekko się uśmiechnął, ale była to tylko chwila.-Po prostu nie umiem żyć z ludźmi-spojrzał w stronę karczmy i skrzywił się-Nie chce żyć z nimi... Ale ty jesteś inna... Rozumiesz i nie odtrącasz mnie choć powinnaś, bo jestem potworem.
Dziewczyna pokręcił przecząco głową i otworzyła usta zapewne by zaprzeczyć lecz ubiegł ją.
-Tak,jestem.Zabijam, morduję i muszę przyznać, że sprawia mi to przyjemność.-przerwał na chwilę by dać jej czas na strawienie tych słów po czym kontynuował.-Ale nie mogę pogodzić się z tym, że przeze mnie mogą cierpieć osoby na których mi zależy. Nie było takich osób od wieków.... do teraz.
Spojrzał na nią. Miała duże, błyszczące oczy, zaczerwienione policzki od zimna i lekko rozchylone usta. Delikatnie dotknął jej policzka, a gdy zadrżała pod dotykiem jego lodowatej dłoni szybko ją cofnął. Miał tak wielką ochotę wziąć ją w objęcia, pocałować, czuć jej bliskość i ciepło...Stłumił to w sobie i czekał.... Czekał, aż coś powie, odejdzie, uderzy go, przytuli.... cokolwiek. Po prostu nie mógł znieść tej ciszy. Czekał...
<Xarabella?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz